poniedziałek, 27 października 2008

+ (Nie)zapomniane +

Przebudziłam się. Ku memu zdziwieniu nie byłam w swoim pokoju, nie leżałam też we własnym łóżku - w ogóle nie znajdowałam się w łóżku. W pierwszym momencie myślałam, że jeszcze śnię ale z każdą sekundą przybliżała się do mnie świadomość, która uparcie twierdziła, że granica snu została jednak już przełamana i świat wokół mnie jest zupełnie realny. Po chwili udało mi się ustalić, że znajduję się w jakiejś wielkiej garderobie, na stercie ciuchów, których poza moim oryginalnym 'posłaniem', na wieszakach we wszystkich czterech stronach pomieszczenia było jeszcze mnóstwo. W suficie było kilka halogenowych świateł, które blado oświetlały to miejsce. Z mojej pozycji, bliskiej podłodze, sufit wydawał się znajdować niezwykle daleko. W rzeczy samej, było to niezwykle przestronne lokum. Tylko...-Co ja tu, do cholery, robię? -pomyślałam. Nie byłam w stanie ustalić ani jednego faktu, ani jednego wydarzenia, najmniejszej przyczyny z jakiej mogłabym się tam znaleźć. Co pamiętałam z dnia poprzedniego? To, że wyszłam z domu rano... Dzień był szary, chłodny, wilgotny. Poza tym nie wiem już nic więcej. Naprawdę nie kojarzę nic konkretnego... Pamiętam jedynie szarą ulicę i domy jakie mijałam spacerując po mieście. Leżąc tak, budząc się juz całkowicie zaczęłam sie zastanawiać gdzie ja w ogóle mogę być. Nie miałam pojęcia, rzecz jasna. Wtedy wszedł do garderoby mężczyzna. Młody, wysoki, szczupły brunet z włosami do ramion. W pierwszym momencie się przestraszyłam, bo wyraz twarzy miał nieco...mroczny. Jego głębokie, ciemne oczy sprawiły, że niemal zadrżałam. Podszedł do mnie i powiedział -Wstałaś. Chodźmy. Głos miał niebiańsko łagodny. Niski i zmysłowy. Dzięki temu, nieco się uspokoiłam, a przynajmniej przestałam drżeć. Wyciągnął do mnie dłoń, ja podałam mu swoją, po czym delikatnym pociągnięciem pomógł mi wstać. Wziął mnie pod ramię niczym jakiś amant z klasycznej powieści, a przede wszystkim - jak jakiś dobry stary znajomy. Kiedy poczułam ciepło jego ramienia, całe napięcie i stres puściły. -Oprowadzę Cię po całym budynku - powiedział tym swoim sympatycznym głosem. Niesamowicie dziwnie się poczułam, bo pytania same cisnęły mi się na usta ale z drugiej strony po jego zachowaniu było mi okropnie głupio pytać o to kim jest, gdzie jesteśmy i co ja tu robię. Stwierdziłam, że jeszcze z tym poczekam do momentu aż dojdę do siebie, bo mimo wszystko wciąż miałam uczucie chaosu dokoła i w mojej głowie, byłam nieswoja, zmieszana, przytłoczona wszystkim co się działo wokół. Czułam się zupełnie jak kukiełka, którą ktoś zaczął odgrywać nie tą rolę, co trzeba. Zaczęłam się w ogóle zastanawiać nad tym czy ja to na pewno ja. Przechodziliśmy korytarzem, a ludzie kiwali w naszą stronę głowami na powitanie. Nie wyglądałam najgorzej, byłam zwyczajnie ubrana, makijaż też miałam dość poprawny, mimo że dopiero co wstałam. W każdym razie chyba nikogo nie wystraszyłam swoją prezencją. Znajdowaliśmy się w jakiejś firmie, z tego co udało mi się ustalić. Duży budynek z mnóstwem pomieszczeń i sporą ilością ludzi. Mój towarzysz faktycznie okazał się człowiekiem przesympatycznym i intrygującym, aczkolwiek kiedy odwiózł mnie do domu, wciąż zachodziłam w głowę o to - kto, co, gdzie i jak? Nie miałam odwagi spytać. Odjechał, a ja dalej zaczęłam już dzień jak każdy inny. Jeżeli zadzwoni, przyjedzie, skontaktuje się jakoś znowu, będę musiała w końcu zapytać wprost o to wszystko. A do tego czasu...

środa, 22 października 2008

Chyba faktycznie czas tu odkurzyć.
Jeden z kawałków mojej wirtualnej podłogi.
A zupełnie przypadkiem spowodował to wirtualny nieznajomy.
Możliwe, że gdyby nie ten przeciętnie-sympatyczny Pan, blog po tylu miesiącach mojej nieobecności lada moment by znikł.
Wszakże postaram się znaleźć troche czasu na publikowanie od święta i tutaj.

A czemu nie?
A właśnie tak!
A będzie jak chcę-

-Let's renovate.

poniedziałek, 16 czerwca 2008

Zło

To był pierwszy raz, kiedy poczułam, że Zło jest moim panem. Ja -zbuntowany anioł ciemności. Byłam w szarej, prostej i długiej sukni. Jak inne służebnice. Nasze oczy były również szare. To było to, co nas odróżniało od reszty świata. Na pozór sprawiały wrażenie martwych. Ale kiedy w nie zajrzeć, widać wręcz przesycenie emocjami (złem?), które kłębią się w nich i kotłują.
Przyszedł z nami. Usiadł. Jego skóra była popielata. To co pamiętam szczególnego, to ciemne paznokcie, troche dłuższe. I... i ten wyraz twarzy. Hardy, poważny ze wzrokiem przenikliwym i władczym. Chciał mnie sprawdzić. Inne, te równe mi, oddaliły się oddane swoim zadaniom. Mi nagle kazał odebrać coś ze stołu, przy którym stali ludzie. Nic nie mówił. Dobrze wiedziałam, o co chodziło. Skąd? Nie wiem. Nieważne. Tylko wyciągnął rękę zamaszystym ruchem w kierunku przedmiotu. W tym samym momencie chwyciłam to i odwróciłam wzrok ku niemu. "Daj!", krzyknął swoim stłumionym, niskim i głębokim głosem. Wiedziałam, że chce bym mu to przyniosła i pokornie oddała. Nie wiem dlaczego ale zrobiłam coś innego. Rzuciłam tym w jego kierunku. Tak, by spadło koło niego. Miałam wrażenie, że był to jakiś akt buntu czegoś, co siedziało we mnie i próbowało tym samym dojść do glosu. Nie miałam przecież takiego zamiaru, a jednak tak wyszło. "Podaj!", krzyknął od razu. Siła jego głosu, choć pozornie wcale nie nadzwyczajna, mnie doprowadziła do ponownego bezwarunkowego poddania. W mgnieniu oka pojawiłam się tuż obok niego wręczając mu to, czego chciał. Chwycił mnie w pasie szybkim ruchem i przyciągnął do siebie, co mogło się wydawać objęciem. Nie było w tym nic z aktu sympatii. Jedynym jego celem było maksymalne przejęcie kontroli nade mną. W ręku miał okrągły zegarek ale palcami zasłaniał jego tarczę. "Która godzina!?", zapytał z grozą w głosie. "Dwunasta czterdziesci osiem", odpowiedziałam automatycznie. "Nie wiesz!", wrzasnął. "Wiem!", odkrzyknęłam. Faktycznie nie wiedzialam. Przy odpowiednim skupieniu, mogłabym ją zobaczyć. Ale pomimo moich starań nie mogłam, bo czułam, że jeszcze nie jestem na tyle zespolona z nim- ze Złem i jego światem. "Która godzina!?", ponownie zapytał jeszcze dwa razy ale za każdym się pomyliłam. Dotknął mojej twarzy oschłym gestem ujmując ją w swoją dłoń. Mimo to, był przy tym delikatny. I choc widziałam w jego oczach pogardę, poczucie wyższości i nienawiść, którą jest przesycony, to patrząc na niego, wiedziałam, że pragnę go najbardziej na świecie, a ten moment mógłby równie dobrze trwać całą moją wieczność. Byłam jedyną, która potrafiła się buntować przeciw niemu, krzyczeć do niego i manifestować wyższość, którą chciałam mu dorównać... Byłam też jedyną, której duszą i sercem zawładnął bezgranicznie. Bo choć ciało wciąż próbowało prostestować, to cała należałam do niego. Gdyby realia były inne, powiedziałabym, że kochałam go całą sobą. Ale tam, gdzie rządzi Zło, nie ma miejsca na miłość, wiarę, nadzieję, życzliwość, sympatię itp. Tam jest tylko poddanie. Moje było całkowite. Opętał mnie, zawładną mną, bez niego nie byłoby mnie... i wiedziałam tylko jedno... Kiedy mnie dotykał, mówił, krzyczał, patrzył... Chciałam więcej, więcej i więcej.